piątek, 15 stycznia 2016

Likwidacja portfela

Po 5-letniej aktywności zamykam portfel. 2015 był rokiem wyprzedawania - już w pierwszej połowie roku upłynnione i wycofane zostało ok 50% portfela. Zamknięcie będzie niezupełne, coś tam zostanie, ale nie ma sensu liczyć już wyniku i porównywać do tej 5-letniej historii. Obecnie wielkość portfela to ok 1/5 tego co było w szczycie, zresztą, sam wynik w 2015r nie jest miarodajny, owszem, był slaby (kilka procent), ale jak się wyprzedaje i wycofuje środki to trudno oczekiwać super wyniku. 

Podsumowując, udało się przez te pięć lat na Catalyst zarobić prawie 50%, a sam portfel, nominalnie, powiększył się o 100% - tutaj cudów nie było, systematyczne oszczędzanie i dorzucanie amunicji dopełniło te pozostałe 50%. 

Likwidacja nie nic wspólnego z obecną sytuacją polityczną ;) Ani z obawą/przewidywaniem nadejścia jakiegś dużego kryzysu (typu Lehman II). Po prostu rynek w obecnym kształcie uważam na tyle trudny i ryzykowny, że bez odpowiedniego nakładu czasu, pracy, analizy nie będzie już tak łatwo wyjmować wynik z rynku, jak to miało miejsce w przeszłości. Rynek coraz bardziej ,,śmiecieje'', im dłużej prowadzisz taki portfel, tym statystycznie zbliżasz się do momentu wpadki defaultu któregoś papieru. Blogowy portfel miał kilka papierów emitentów, którzy po prostu po jakimś czasie zbankrutowali. Ale nie wiedzieć czemu, zawsze udawało się wyjść bez szwanku. A to było zwykłe szczęście, któremu trochę pomogły zasady nie pakowania się w podejrzane, super-oprocentowane walory i chyba najważniejsze: nie trzymać obligacji firm do terminu wykupu. Jeśli były wykupy w portfelu, to był to albo przedterminowy wykup, albo emitent musiał być renomowany, bez cienia wątpliwości czy spłaci/zroluje zapadającą emisję. Bankructw jest coraz więcej, na forach prawie każdy aktywny uczestnik rynku na jakimś papierze ,,umoczył''. Fundusze radzą sobie fatalnie - co jakiś czas w kolejnym TFI wybucha bomba na portfelu korporacyjnym. Żadna marka towarzystwa i żaden licencjonowany zarządzający nie uchroni pieniędzy inwestorów przed stratą. Jedyną strategią tutaj do zastosowania, wydaje się kupić fundusz, który dopiero co wystartował (ma świeże, nie popsute jeszcze emisje) i trzymać go, no właśnie: nie za długo. Zanim wpadnie na minę. Nie tylko śmieciowość rynku przeszkadza. Nie wiedzieć czemu, nadal obowiązują widełki wzięte kiedyś z rynku obligacji skarbowych. Skoro mamy junk bonds, to niech fruwają po 10-15% dziennie, bez potrzeby równoważenia rynku. 

Pomimo zauważalnego (moim zdaniem) owego popsucia rynku, w jego otoczeniu pojawiają się pozytywne zmiany - powstał indeks rynku (mbank PCBI), są jakieś próby ratingowania tego co trafia/jest na Catalyst (inicjatywa GPW-Instytut Analiz i Ratingu), w serwisach wyodrębniane są części poświęcone rynkowi korpo, dojrzewają też witryny tematyczne, jak np obligacje.pl (cbonds zrobił się już niestety w tym, co miał fajne, płatny), sami uczestnicy są lepiej wyedukowani (choć nadal są i tacy którzy obejmują na pierwotnym papiery potencjalnych przyszłych bankrutów). Być może zmierza to w dobrym kierunku. Ale z perspektywy kilkuletniej obserwacji rynku wolę na jakiś czas spasować, albo przynajmniej zrzucić większość ryzyka tkwiącego gdzieś tam w zakamarkach portfela polskich obligacji korporacyjnych.